Błendy to nasza szpecjalnoźć – a gramatyczni naziści walczą!

Internet zawrzał, kiedy topowi blogerzy (np. AntyWeb) sprzeciwili się osobom notorycznie wytykającym błędy w stylu: literówek, przecinków itp. Gramatyczni naziści (Grammar Nazi) nie przepuszczają też prób polonizacji terminów angielskich np. twiterujemy, szerujemy… O tym, czy warto walczyć o poprawny język polski, rozmawiam z Arleną Witt ze Studio Mamoko – zajmującej się zawodowo korektą tekstów w poczytnych wydawnictwach.

W sieci trwa obecnie dyskusja na temat tego, że powinniśmy – szczególnie osoby publikujące bardziej profesjonalnie – pilnować, czy nie robimy błędów językowych. Czy błędy mają znaczenie w komunikacji? Chodzi przecież o to, aby się po prostu zrozumieć…

– To, że profesjonalnie publikujący autorzy powinni dbać o jakość języka to „oczywista oczywistość”, ponieważ język jest ich narzędziem pracy. Chciałoby się powtórzyć za bohaterem „Rejsu” – jednocześnie twórcą i tworzywem. Gdy zawodowy dziennikarz włada tym narzędziem sprawnie, świadczy to o jego poważnym podejściu do zawodu i do czytelnika, a jego punkty profesjonalizmu rosną. Natomiast gdy popełnia rażący błąd, ta niedbałość pozostawia wrażenie tandety. Mówimy więc o kwestiach wizerunkowych. Zazwyczaj jednak rzeczywiście błędy językowe nie zakłócają komunikacji, ponieważ czytelnik czy słuchacz często jest w stanie wydedukować, co autor miał na myśli. Czasem też błąd staje się niezamierzonym żartem, jak choćby w znanym z pablik.pl przykładzie cytatu z maila: „Nie robi mi pan laski”, gdzie błędem autora było w zasadzie tylko niewciśnięcie klawisza Alt. Język zresztą do tego właśnie służy – do komunikacji, więc można by założyć, że jeśli nastąpiło porozumienie, to nadawca komunikatu osiągnął cel. Jednak jest też druga strona medalu, czyli całkowity brak dbałości o formę na rzecz zrozumienia, kiedy to w efekcie „Kali ukraść krowa” też jest całkowicie jasne.

Uważasz, że gramatyczni naziści to po prostu trolle internetowe, chcące zwrócić na siebie uwagę? Czy może to naprawdę bohaterowie języka polskiego?

– O bohaterstwie chyba nie może tu być mowy. W swoim artykule Grzegorz Marczak pisze o osobach, które w sposób agresywny wytykają nawet drobne błędy, takie jak literówki, całkowicie ignorując przy tym przekazywaną treść. Czasem sami zapętlają się w swojej mantrze i na wszelki wypadek krytykują nawet na zapas to, co jeszcze nie zostało napisane. To przesada. Miłość do języka i poprawności nie jest niczym złym, ale nie wolno zapominać o zasadach dobrego wychowania i netykiety. Wszystko z umiarem.

Co może się stać, jeżeli nie będziemy pilnować poprawności języka także w sieci?

– Armagedonu raczej nie przewiduję, ale na pewno wzrasta nasze zobojętnienie na błędy. To tak jak w przypadku nauczycielki sprawdzającej dyktanda, która po piętnastym zeszycie już sama nie wie, jak właściwie piszemy „kura”. Czytanie dużej liczby błędów powoduje, że sami zaczynamy je popełniać. Najczęściej nie wpływa to na jakość życia, umiejętności przetrwania czy znalezienie żony, ale może być kłopotliwe czy krępujące. Bywają sfery życia, gdzie nawet najmniejszy błąd jest niedopuszczalny, np. w akcie notarialnym, projekcie architektonicznym czy umowie o pracę i innych dokumentach – szczególnie tych zawierających liczby, które mogą zaważyć o bezpieczeństwie czy życiu człowieka. Ale także w liście miłosnym, gdzie „koham” popsuje cały efekt.

Przy tworzeniu bloga – nawet poczytnego – albo serwisów newsowych często mamy „efekt pośpiechu”… Uważasz, że poprawki już po publikacji dobrze świadczą o autorze, czy raczej powinien darować sobie literówki i inne wpadki. Opublikowany raz tekst nie wymaga już zmian?

– Jak się człowiek spieszy, to wiadomo… Tak to już jest, że błędy się zdarzają nawet najlepszym i nie jest to powód do linczu. Zawsze jednak mile widziane jest spokojne i szczere przyznanie się do błędu i poprawienie go. To żaden wstyd nie być idealnym, a jeśli do poprawek podejdzie się umiejętnie i z humorem, może to bardzo dobrze zadziałać pi-arowo. Poza tym, nie potrzeba wiele, by upewnić się, że nasz tekst jest poprawny, jeśli naprawdę nam na tym zależy – wystarczy przesłać go do korektora, którego praca polega właśnie na tym, by widzieć w tekście to, co umyka autorowi i poprawiać wszystkie przeoczenia.

A reklamy? Agencje produkują spoty w oparciu o nasze językowe wpadki lub trendy językowe w sieci. To dobra droga? W końcu jeszcze bardziej popularyzują błędy językowe i je zakorzeniają w świadomości Polaków.

– Język reklamy ma inny cel. To nie narzędzie komunikacji a sprzedaży. Agencje chwytają się więc wszelkich środków, aby przyciągnąć uwagę konsumenta, skłonić do dyskusji, zszokować i w efekcie doprowadzić do wygenerowania zysku dla swojego klienta i tym samym dla siebie. Trzeba pamiętać, że reklama to także miejsce zabawy językiem, im bardziej udziwnionej, tym skuteczniejszej pod względem marketingowym. Nie należy więc powoływać się na reklamę w kwestiach poprawności językowej. Poza tym reklama żyje dość krótko, szybko nadchodzą nowe trendy, dlatego możemy być spokojni, że również i błędy czy też neologizmy reklamowe nie zostaną w naszej pamięci na długo.

Czy istnieje więc złoty środek?

– Jak we wszystkim w życiu – zdrowy rozsądek i zachowanie czujności. Język polski jest niezwykle bogaty, daje wiele możliwości do zabawy i kreacji. Możemy być dumni z tego, że jesteśmy rdzennymi użytkownikami systemu znanego na całym świecie ze swego poziomu skomplikowania. Warto pamiętać, że jego pielęgnacja i traktowanie go z szacunkiem to naprawdę nie jest żadna siara.

Dziękuję za rozmowę.

W internecie krąży nawet logo Grammar Nazi – wiadomo do jakiego znaku nawiązuje ;) Większość internautów kpi w ten sposób z osób, które toczą gramatyczne wojny.

Komentarze